NTO, 26 lutego 2009

W ciągu ostatniego tygodnia kursy pociągów na trasie Nysa-Kędzierzyn aż 30 razy były opóźniane, odwołane, bądź obsługiwane przez komunikację zastępczą.

Traktuje się nas jak pasażerów drugiej kategorii. To jakiś kolejowy, trzeci świat – irytuje się Stanisław Stadnicki z Racławic Śląskich, który pociągiem relacji Kędzierzyn-Nysa dojeżdża codziennie do pracy w Prudniku.

A raczej usiłuje dojeżdżać, bo – jego zdaniem – opolski przewoźnik w ostatnim czasie notorycznie mu to utrudnia, odwołując kursy, opóźniając je, albo obsługując w najlepszym razie przez autobusy komunikacji zastępczej. Stadnicki jest wściekły, bo ze swojego miesięcznego biletu skorzystał zaledwie pięć razy.

– Ludzie stoją, czekają i obstawiają zakłady: dziś pociąg przyjedzie, czy nie przyjedzie – ironizuje Pan Stanisław. – Niektórzy po nocach nie śpią, bo nie wiedzą, czy rano zdążą do pracy. No, a młodzież do szkoły.

Doszło do tego, że ze względu na seryjne opóźnienia pociągów, pracodawcy przestają już wierzyć w intencje pracowników, a nauczyciele nie chcą dzieciakom usprawiedliwiać nieobecności. – Trudno się dziwić, bo to przecież zakrawa na kpinę – grzmi Stadnicki. Pociągi relacji Nysa-Kędzierzyn mają już swoje stałe miejsce wśród kolejowych anegdot.

Kiedyś na trasie zabrakło paliwa i godzinę czekano aż ktoś je dowiezie. Raz pasażerowie już witali się z gąską, już się rozsiedli w przedziałach, myśląc, że pojadą, gdy wyproszono ich tuż przed godziną odjazdu. Bo się okazało, że skład trzeba przerzucić na linię Nysa-Brzeg. Na pasażerów do Kędzierzyna czekał autobus zastępczy.

– Z tą ich zamienną komunikacją to siedem nieszczęść – narzeka mieszkaniec Racławic. – Nie dość, że na czas nie przyjeżdża to często nie zahacza o kilka wiosek.

Zdarza się też, że pasażerowie nie mają pojęcia, że autobus został podstawiony. Na przykład w Nowym Lesie, gdzie kursów nie zapowiada się przez megafon, a autobusy zatrzymują się pół kilometra od dworca PKP. Dostrzec ze stacji ich nie sposób. – Podróżni powinni się rozdwoić, żeby przypilnować jakiegokolwiek połączenia – twierdzi Pan Stanisław. – jak zostaną na dworcu to nie zobaczą czy autobus jechał i odwrotnie.

O ile w styczniu sytuacja z odwoływaniem kursów nie była jeszcze taka tragiczna, to w lutym miarka się przebrała. Po trzydziestu nieudanych próbach dostania się pociągiem z Nysy do Prudnika pan Stanisław postanowił się poskarżyć. Dwa dni temu pismo w tej sprawie wysłał do Marszałka Województwa, bo jak przyznaje – sam nie wie kogo tu winić.

W opolskich zakładach przewozów regionalnych tłumaczą się mrozem i śniegiem i psującym się notorycznie taborem. Zapewniają też, że 30 odwołanych kursów to gruba przesada, bo przecież zapewniona została komunikacja autobusowa.

– Kilka popsutych szynobusów i lokomotyw zburzyło nam pewien porządek. Co chwilę wypada jakaś usterka, a na dworze zimno – tłumaczy Andrzej Szwed, dyrektor ZPR w Opolu.

– Wówczas zwykle pojawia się dylemat: jechać nie ogrzewanym składem, czy nie jechać w ogóle? Gdybyśmy pojechali to ludzie mieliby pretensje, że marzną w pociągu. I tak jest źle i tak niedobrze.

Dyrektor prosi podróżnych o jeszcze kilka dni cierpliwości i przeprasza za wszelkie utrudnienia.

Zarząd województwa zapowiada, że jeżeli odwołanie kursów przez przewoźnika była nieuzasadnione, zostaną wyciągnięte wobec niego konsekwencje.

– Awarii zarząd usuwał nie będzie, ale obiecujemy nowe szynobusy dla spółki – deklaruje Andrzej Kasiura, członek zarządu województwa. – W najbliższych tygodniach zakupimy jeden nowy, a w następnych dwa następne.

Klaudia Bochenek

Źródło: NTO (za: Kolej podsudecka)