Po ubiegłorocznym wypadzie na targi Innotrans w Berlinie oraz po przejażdżkach pociągami ICE (zobacz relację), zdecydowaliśmy się pooglądać szybkie pociągi oraz imponującą infrastrukturę linii high speed z zupełnie innej perspektywy – mianowicie dojeżdżając w wybrane miejsca autem. Czemu? Bo z pociągu tego nie widać. Nie widać ani wielkich wiaduktów (te wielkie betonowe konstrukcje są pod jadącym pociągiem), ani pociągów pędzących 250-300 km/h, nie czuć ani nie słychać brzmienia tuneli, kiedy zbliża się szybki pociąg i nie czuć kapitalnych podmuchów po wyjeździe z tunelu. W pociągu tak naprawdę niewiele czuć – oprócz szybko przesuwających się krajobrazów i górek. Tym razem jedziemy w składzie: Ania, Piotr i Robert.
Dzień pierwszy, czyli randka z ICE 3
Piotr przyjechał wieczorem z Warszawy na nocleg w Brzegu – Ania dotarła wcześniej. Rano w sobotę wyruszyliśmy, mając nadzieję na „zaliczenie” nowego odcinka autostrady A-4 Bolesławiec – Zgorzelec, ale – niestety – nie został jeszcze otwarty. Z Brzegu jedzie się w kierunku Niemiec cywilizowanie, czyli autostradą A-4 (obecnie już także nowym odcinkiem), toteż prędkość oscylowała wokół 130/140 km/h. Przy zjeździe w okolicy Bolesławca jedziemy za daleko i zjeżdżamy na następnym węźle – teraz musimy pipidówkami dojechać do krajowej drogi na Zgorzelec/Gorlitz. Zaletą naszego lekkiego zbłądzenia jest ominięcie Bolesławca i w miarę sprawny dojazd do granicy.
Na samej granicy stoi groźny strażnik graniczny, ale nie zatrzymuje naszego wehikułu. Zaraz w Niemczech wita nas prawie 3 km tunel z ciekawym oświetleniem, kręcącymi się wentylatorami i ograniczeniem do 80 km/h. Potem jest różnie – „czwórka” miejscami jest wyremontowaną nową betonową autostradą (w większości), a miejscami trwa przebudowa starej autostrady na nową (wraz z cięciami łuków, poprawianiem profilu i budową nowych wiaduktów, a nawet tuneli!). Generalnie trasa jest całkiem przyjemna, miasta omijane bokiem, a z czasem robi się nawet podgórska i w końcu górzysta. Na nowszych trójpasmowych odcinkach jedziemy 150-170 km/h, na dwupasmowych nieco wolniej: ok. 140-150 km/h, choć czasami na niektórych odcinkach z łagodnymi łukami osiągamy 190-200 km/h. Ale tylko na odcinkach trójpasmowych. Rekordowa prędkość to 210 km/h i nie jest to kres możliwości, bo oszczędny, ale bardzo mocny sześciobiegowy diesel może więcej. Piotr – który kieruje autem – jest dobrym kierowcą i jedzie z prędkościami bezpiecznymi – wbrew pozorom bez żadnych szaleństw czy wyścigów. Przypomnę, że przepisów nie łamaliśmy, ponieważ na autostradach w Niemczech nie ma ograniczeń prędkości, poza odcinkami gdzie ograniczenia pokazują znaki drogowe – np. 130 lub 110 km/h – a do takich się odpowiednio stosowaliśmy.
W Niemczech obowiązuje żelazna zasada: nie ma ciągłej jazdy po lewym pasie – zawsze zjeżdża się na prawy – nie blokując jazdy szybciej jadącym – chyba że akurat wyprzedzamy innych. W Niemczech jest prawie 13 tys. kilometrów autostrad; w Polsce niecały tysiąc, stąd my się jeszcze uczymy zachowań autostradowych. Poza tym na dobrych odcinkach autostrad w Niemczech jazda 180-200 km/h jest na porządku dziennym, więc odruch spoglądania w lusterka wsteczne powinien wejść w nawyk. W pewnym momencie na trójpasmowej autostradzie napotykamy na mega korek: wszystko się wlecze skokami po kilka metrów. Nie widać przyczyny, oprócz długiego sznura samochodów na trzech pasach. Co ciekawe, nikt się nie szarpie, nie próbuje ominąć „skokiem” choćby kilka aut, nie wciska się w sąsiedni szpaler. Korek to korek, trzeba mieć cierpliwość – samochód nie lata i nie wzniesie się w powietrze. Po około 15-20 minutach widzimy, że dwa pasy są zamknięte (wypadek, jakiś motocyklista najechał na tył samochodu i się rozbił – nie znamy szczegółów). Trzecim pasem kierowcy przejeżdżają na „zakładkę”, to znaczy co drugi wjeżdża z każdego pasa. Tego też się w Polsce jeszcze uczymy: zamiast wciskać i pchać na „chama” – taką spokojną metodą szybciej i spokojniej można wreszcie wyjechać na wolną drogę. Potem zatrzymujemy na parkingu się na jakieś 20 minut na siusiu (co łaska na „tacę”), małe jedzonko i palonko – dla tego który pali :-). Trzeba powiedzieć, że autostrady i w ogóle szybkie drogi w Niemczech są genialnie oznakowane. Nie sposób przegapić np. danego zjazdu, bo wielkie jak 5 wołów tablice trzy razy pod rząd o tym informują – trzeba być ślepym, albo nie wiedzieć gdzie się jedzie, aby nie zobaczyć lub się pomylić.
Dość jednak o drodze, bo nie ona jest tematem zasadniczym. Ponieważ czeka nas jeden nocleg w Rottenburgu, koło Bad Hersfeld/Bebry (Hesja – mniej więcej pomiędzy Kassel a Fuldą), decydujemy, że lepiej dzisiaj pojechać do stacji przelotowej Limburg Sud na linii o V max=300-330 km/h Kolonia-Frankfurt nad Menem i obczaić okolice, a jutro zająć się naszym głównym pierwotnym celem: mega wiaduktem w Altmorschen na linii Hannover-Wurzburg (V max=250 km/h) i pięknymi górzystymi okolicami. W pewnym momencie kończy się „czwórka” i zaczyna się kluczenie po odcinkach autostrad i dróg dwupasmowych. Muszę przyznać, że w pewnym momencie się pogubiłem. Ania poprzez szczegółowe mapy pilotowała Piotra, który również wcześniej podrukował mapy satelitarne – bez tego byśmy zbłądzili. Zrozumiałem, że autostrady i dwupasmówki to nie wszystko – jeszcze trzeba się nauczyć dość skomplikowanej nawigacji po tym całym niemieckim „labiryncie”. Po prostu trzeba znać dobrze numery dróg, poszczególnych odcinków oraz numery zjazdów i wjazdów. Naprawdę – szczególnie jadąc pierwszy raz – bardzo łatwo zjechać nie tam gdzie trzeba, mimo świetnych oznaczeń.
Ale – mimo jednego objazdu – poszło sprawnie. Na rogatkach miasta Limburg już spotykamy białe tabliczki ze strzałkami „ICE Bahnhof–>”, co doprowadza nas do samej stacji, położonej na całkowitym uboczu miasta, ok. 2-3 km od centrum – z nieco urozmaicającymi krajobraz okolicznymi biurowcami i obszernymi parkingami oraz łąkami. Z Brzegu jechaliśmy ok. 8 godzin 30 minut przy 830 kilometrach, co daje średnią prędkość podróżną prawie 100 km/h. Parkujemy w pobliżu holu dworca i idziemy „łowić icki” – zbrojąc się w aparaty i kamery. Napięcie rośnie! To pierwsza nasza wizyta na linii V=300 km/h, choć Piotr już się trochę napatrzył we Francji. Sympatyczny dworzec wita nas automatycznie otwierającymi się drzwiami (syczącymi jak śluza na kosmicznym statku, gdzie grasuje „Obcy” – w nocy można się wystraszyć) i… kompletną pustką: kasy nieczynne i zamknięte kratami. Na oko taka Włoszczowa bis – w sensie pustki, ale dworzec jest kapitalny w swej prostocie, dość obszerny, a jednocześnie funkcjonalny. Poza tym jest po godz. 16 w sobotę, więc wrażenie odludzia jest dobitne, co nas wcale nie martwi. Dworzec ma wielofunkcyjny automat biletowy, rozkłady jazdy, których nie trzeba szukać w jednym punkcie, bo są w kilku miejscach (hol, wiata, perony), windę, kładkę nad torami oraz wiatę na prawie całej długości obu peronów. I oczywiście jest monitorowany, o czym informują stosowne tabliczki. Dwa tory główne zasadnicze z podtorzem betonowym typu Rheda 2000 i szynami S 60 i dwa tory główne dodatkowe długości ok. 400 metrów – te przy peronach – położone na… tłuczniu (co ciekawe – uwaga – szyny typu S 49!).
Rozglądamy się, stojąc na peronie pierwszym – i dostrzegamy coś bardzo nas cieszącego, czyli… semafory wyjazdowe na każdym torze, włącznie z torami głównymi zasadniczymi. Kierując się zwykłą logiką kolejową, …zanim pojedzie pociąg, powinien wyświetlić się na zielono semafor. Pomoże to nam „łowić” pociągi, czyli uprzednio przygotować się do ujęć. Ja wiem, że w polskich warunkach może się to wydać śmieszne, ale nie tu. Przy relatywnie cichym (i „z zaskoku”) zbliżaniu się pędzących jak szalone pociągów ICE 3 i pokonujących 83 metry na sekundę – bo tyle pokonuje skład jadąc 300 km/h – może nie starczyć czasu, aby włączyć np. kamerę/aparat, ustawić kadr i zrobić dobre ujęcie.
Debiutancko wyświetla się semafor w kierunku Kolonii, czyli zaraz „coś” nadjedzie z kierunku Frankfurtu. Trochę nas sytuacja „usypia” – zastygamy w oczekiwaniu – bo w od wyświetlenia do przejazdu mija ze 2-3 minuty, jak nie więcej. Nagle z oddali wyskakuje podwójny skład ICE 3 – razem 16 wagonów. Zdążyłem zrobić ujęcie, ale tylko dlatego że kamerę miałem w funkcji „gotowości” – inaczej by mi zwiał. Ania była tak zaskoczona, że – sorry Aniu – schrzaniła pierwsza fotę, nie zdążając wcisnąć „spustu” w swojej cyfrówce. Na szczęście późniejsze foty już wychodziły jak trzeba. Zaskoczenie było zupełne! Pamiętam mega zdziwiony komentarz Ani: „Rzeczywiście szybko! Uciekł mi przód!” Piotr dodał na całą stację: „Ale czad!”, a mnie wmurowało w płytki peronu. Podobnie jak rok temu na stacji Rathenow na linii HS Berlin – Hannover, nieopodal Berlina, gdzie było tylko 250 km/h.
Czemu? Nie pytajcie, bo nie potrafię tego dokładnie wytłumaczyć. Trzeba to zobaczyć, odczuć całym sobą, poczuć wibracje, szum, świst oraz podmuch szalonego pociągu. Naoglądałem się setki filmów w necie i na Bahn TV, ale wrażenie na żywo dla kogoś nieprzyzwyczajonego do kosmicznych prędkości jest piorunujące! Zaryzykuję twierdzenie, że jeśli ktoś nie widział na żywo i z bliska takiego pędzącego pociągu – to go w ogóle nie widział. Wrażenie odbierane z filmów jest tylko małym echem tego, co czujemy na żywo. Kosmos! Mega czad! Serio! Prędkość wydaje się „straszna” – ma się wrażenie że pociąg albo za chwilę się może unieść w górę, albo wyskoczyć z szyn. Oczywiście nic z tego, bo – jak wiadomo – w środku niemal nic z tej prędkości się nie czuje (prócz szybko przesuwającego się krajobrazu), a cały proces przewozowy jest pod pełną kontrolą. Potem obserwator się powoli przyzwyczaja – jak do wszystkiego – ale początkowe wrażenia są absolutnie niezapomniane.
Focimy, filmujemy oraz obserwujemy śmigające ICE 3 z różnych miejsc: z oszklonej kładki nad torami (podwieszonej do dachu holu – miodzio – kapitalnie się trzęsie po przejeździe pociągu – jakby falowała przez kilka sekund pod wpływem ciśnienia powietrza!), z pobliskiego nasypu, z różnych miejsc peronów. Każde widoki a zarazem ujęcia są ciekawe.
Jeszcze kilka słów na temat dworca. Oba perony – dość wąskie – osłonione są blaszaną wiata, podpartą blaszanymi podporami. Jest tak prosta, tania i banalna, że gdyby ją zrobiono na jakimś „haj spidzie” w Polsce – najprawdopodobniej zyskałaby „wdzięcznych” twórcom krytyków i marudziarzy. Powiem tak: w istocie jest brzydsza i bardziej prostacka, niż wiaty i konstrukcje montowane na modernizowanych liniach w Polsce. Te nasze to przy tej limburskiej to niemal arcydzieła sztuki. Może przesadzam, ale takie odniosłem wrażenie. Każdy kij ma dwa końce: otóż te wiaty są niesamowicie funkcjonalne, bo osłaniają od deszczu niemal cały peron, poza tym mają zamontowane świetlówki na całej długości – i przy okazji pełnią rolę osłon/wygłuszaczy akustycznych na terenie stacji. Znajduje się tam nawet kilka ławek, jest także ministrefa dla palaczy, oznaczona żółtą linią w kształcie prostokatą (z popielniczką) – takich stref jest po dwie z każdej strony, czyli na każdym peronie. Co oczywiste – mamy rozkłady jazdy dla stacji Limburg, a w centralnych punkcie stacji – pod dużym i wysokim holem – stoi automat, w którym nie tylko kupimy bilety na ICE do dowolnego większego miasta w Niemczech, ale także wydrukujemy sobie interesujący nas rozkład jazdy! W pomieszczeniu pasażerskim obok zamkniętych o tej porze 3 kas (dzień wolny) znajdują się jakieś ulotki i rozkłady, ale obecnie nie mamy do nich dostępu.
Jakby nie patrzeć, nasuwa się tu jakaś analogia do osławionej stacji we Włoszczowej, z tą różnicą, że w Limburgu zatrzymują się tylko pociągi ICE 3 jadące z V=300 km/h (ponad 20 w dzień roboczy!), a we Włoszczowej pociągi jadące z V=110-140 km/h i jest ich o wiele mniej. No ale Włoszczowa to ok. 11 tys. mieszkańców, a Limburg to ponad 33 tys., czyli proporcja szybkości mniej więcej odpowiada proporcji mieszkańców :-). I info z dedykacją wszystkim krytykującym stację we Włoszczowej na „szybkiej” CMK: otóż z dwóch stających podczas naszej obecności ICE 3, wysiadło w Limburgu po kilka osób (może 3-4), a wsiadło jeszcze mniej. Oczywiście późne popołudnie sobotnie nie jest tu w żaden sposób miarodajne i ciekawi jesteśmy, ile osób wsiada w Limburgu np. w dzień roboczy rankiem – bo widoczne na parkingach samochody świadczą, że jednak ktoś tymi pociągami jeździ (a inni dojeżdżają do pobliskich biurowców). Poza tym zauważamy parking dla rowerów z możliwością ich zamocowania i przypięcia. Jest także przystanek autobusu miejskiego. Windy umieszczone na obu peronach mogą pomieścić do 10 osób i wyjeżdża się nimi na wysoką kładkę, która jest całkiem obszerna i stanowi znakomity punkt obserwacyjny – w ogóle ta stacja chyba była budowa na m.in. „pod” miłośników kolei HS. Mówiąc wprost: chcemy w Kaliszu Północnym czy Skalmierzycach kładki nad torami oraz wind – nie chcemy tunelu, bo z tunelu… nic nie widać :-).
Nasza relacja jest przeznaczona do internetu, a więc forma jest nieco „lajtowa” (czytaj: dla wszystkich), ale tak na bardziej poważnie, to Limburg jest ciekawą stacją, mogącą być wzorem lub celem analiz lub studiów dotyczących stacji wspólnej dla Kalisza i Ostrowa na polskim KDP. Dodam więc, że tory zwrotne na rozjazdach z ruchomymi dziobami krzyżownic (na tej linii innych nie ma) są przystosowane do prędkości 100 km/h – wjazd i wyjazd, co zresztą jest oznaczone stosownymi tabliczkami pod semaforami wyjazdowymi. I dokładnie z taką prędkością wjeżdżają w peron ICE 3, zaczynając hamować ze „stówy” praktycznie przed samym peronem (oczywiście uprzednio przed głowicami wjazdowymi wyhamowawszy z 300 km/h). Na wprost można jeździć do 330 km/h. Nie muszę dodawać, że „stówa” przy ok. 300 km/h wygląda… dość wlecząco. Trapezy w torach głównych zasadniczych posiadają rozjazdy o prędkości maksymalnej na zwrotną = 160 km/h.
Wikipedia
Inne
Mieliśmy w zamiarze pojechać jeszcze w kierunku Kolonii – do odległego o 25 kilometrów Montabaur (tam stacja ICE jest styczna ze stacją kolei klasycznej, ale nie ma kapitalnej kładki, tylko – niestety – tunel pod torami), ale zasiedzieliśmy się prawie 3 godziny i zaczęło brakować czasu. Nawet na obczajenie pobliskiego dużego wiaduktu nad rzeką Lahn, połączonego z portalem tunelu, do którego miejsca dojazd nie jest taki prosty, jak mogło się wydawać (może uda się następnym razem). Do Rottenburga mamy prawie 200 kilometrów, a hostel przyjmuje tylko do 22.00 – później recepcja jest zamykana i zaczyna się cyrk plus dopłata 12 euro za 3 osoby (Piotr dzwonił tam przez komórkę i się dowiedział co i jak). Przysłowie mówi: śpiesz się powoli, ale przy wjeździe na autostradę… mylimy drogę i musimy jechać w kierunku Kolonii. Na szczęście kolejny zjazd znajduje się niedaleko, bo jakieś 13 kilometrów i tam zawracamy, przy okazji robiąc jedno ujęcie wyjeżdżającego z tunelu ICE, gdyż szosa idzie niemal równolegle do szybkiej linii. Pomyłka kosztuje jednak ze 25 minut i zaczyna się robić naprawdę późno. Przy czym końcowy dojazd do samego Rottenburga, to już nie autostrada, ale jakieś nieznane nam pipidówy – w dodatku ciemną nocą, czyli z szybkością nie poszalejemy. Zdążamy niemal w ostatniej chwili przed godz. 22, przy czym Piotr jeszcze musiał poszukać na gruncie gdzie jest ten hostel – gdy znalazł, wszyscy byli już szczęśliwi. I na tyle zmęczeni wrażeniami i jazdą ponad 1000 kilometrów w ten dzień, że dość szybko po zjedzeniu kolacji idziemy spać. I tu mega ukłony dla Piotra, bo przejechać w jeden dzień taki kawał przy pełnej koncentracji po drogach głównie nieznanych, to naszym zdaniem wyczyn.
Dodam tylko, że chyba zobaczyłem jeszcze ok. 18 minut ujęć z Limburga na małym kamerowym monitorku i padłem na łóżko. Aha – info dla palaczy – w hostelach nie ma palenia. Nocleg od osoby kosztował 26 euro (za osobny pokój dla każdego, bo tak sobie życzyliśmy), co przy warunkach niemieckich czyta się: bardzo tanio. Dostaliśmy również roczne karty hostelowe, które uprawniają do 3 euro zniżki od osoby przy następnych noclegach w sieci hostelowej. Plus zestaw przyborów do higieny, jakiś cukierek, folderek i pamiątkowy długopis. Przy czym hostel – jak to hostel – bez „luksusów” typu TV, ale bardzo sympatyczny – z fajnymi łazienkami i śniadaniem w formie szwedzkiego stołu (wliczone w cenę).
cdn.
Robert Wyszyński
Zdjęcia
Więcej zdjęć z pierwszego dnia wyjazdu – ZOBACZ
Film
Zapraszamy do obejrzenia filmu Ani, który oprócz ujęć z pierwszego dnia, zawiera również miejsca, o których przeczytacie w drugiej części relacji:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=QsJyxfEmsao[/youtube]
Polecamy.
Dodajmy off-topicznie, że owszem, na autostradach w Niemczech nie ma ograniczeń prędkości, ale 130 km/h jest zalecana. Jeśli kierowca rozpieprzy się przy prędkości wyższej, to mogą nie wypłacić takiemu odszkodowania.
Co nie przeszkadza powszechnemu zjawisku polegającemu na częstym wyprzedzaniu nas – jadących ok. 160 km/h – przez pojazdy jadące 180-200 km/h (250 km/h nie stwierdziliśmy, choć bywali tacy „na oko” gnający ok. 220 km/h :-)
Ale – uwierzcie – jak się jedzie te 150-160 km/h trójpasmową autostradą, to człowiek się przyzwyczaja i po jakimś czasie wydaje się, że „wleczemy się”, jak 160 km/h po CMK :-) Dlatego ważne jest, aby patrzeć na licznik i się miarkować, szczególnie przy ograniczeniach prędkości.
Tu ukłony dla Piotra, bo jazda była płynna, bezpieczna, oszczędna i komfortowa – bez nagłych hamowań i szaleńczych przyśpiechów, poza nielicznymi wyjątkami, gdzie było to konieczne i zasadne (a to autko to potrafi :-).
Świetna relacja. Czytałem z wypiekami na twarzy. :)
Robert: następnym razem daj znać. Zabiorę się z Wami. :) :)
Naprawdę „cienko” wygląda ten wiadukt z Altmorschen… Ale to tylko dowodzi, że „kamera” kłamie ;-) W rzeczywistości sam obiekt (bez pociągu) powoduje rogal na buzi oraz blokadę powiek ;-) Serio! Ja tak miałem i mam za każdym razem kiedy tam przejeżdżam. Przejeżdżam pociągiem, a nie samochodem :P Dodajmy do obrazu całości pod wiaduktem: łąki + rzekę + drogę + tory. To widać z dołu lub z boku. Z góry tzn. z pędzącego wiaduktem pociągu widać to wszystko przez połowę chwili… Zanim sobie człowiek przypomni i wyobrazi pp czym właśnie przemknął wylatując z jednego tunelu to już jest w drugim :D Kładka w Limburgu zapisana na „twardym dysku” do zaliczenia przy jakiejś okazji :D
Istotnie – jak wiele razy pisałem – na żywo robi to wrażenie imponujące, jak z innej planety. To samo dotyczy pociągów KDP: kto tego nie widział i nie przeżył na żywo z bliska – to jakby prawie w ogóle nie widział, nie odczuł, nie przeżył.
Warto!
„”w ogóle ta stacja chyba była budowa na m.in. “pod” miłośników kolei HS. Mówiąc wprost: chcemy w Kaliszu Północnym czy Skalmierzycach kładki nad torami oraz wind – nie chcemy tunelu, bo z tunelu… nic nie widać :-).””
No to już teraz wiadomo skąd pomysł na stację w Ociążu.