NTO, 13 sierpnia 2007

Ze starego dworca w Lipowej pozostało trochę czerwonych poniemieckich cegieł, walające się dokumenty i wspomnienia pracowników.

Spora wioska między Osiekiem a Tarnowem Grodkowskim. Jakaś setka domów, około tysiąca mieszkańców. Część z nich pracuje na roli, reszta dojeżdża do pracy do pobliskiego Grodkowa, Brzegu, a nawet Nysy.

- W Lipowej wyglądamy pociągu jak kania dżdżu - mówi pani Weronika. - Może kiedyś znów zaczną tędy jeździć?

Ale nie jest najgorzej. Zwłaszcza, że dwa sklepy we wsi są, a i kościół własny mają. Podstawówkę też. Oraz zrujnowaną stację kolejową na końcu Lipowej, gdzie co najwyżej pies z kulawą nogą się zatrzymuje, żeby powęszyć w krzakach.

– Dawniej to tu życie tętniło – Weronika Banaszczyk, jedna z mieszkanek wsi, wskazuje na kompletnie zniszczony dworzec PKP. – Pociągi do Nysy, do Brzegu jeździły, w poczekalni było mnóstwo młodzieży i robotników spieszących do pracy. A na dodatek działał skup ziemniaków, buraków. Jednym słowem coś się u nas działo…

Aż łza się w oku kręci, jak sobie człowiek o tym przypomni. Pani Weronice niszczejącej stacji żal tym bardziej, że spędziła tu blisko połowę swojego życia. Najpierw znalazła tu pracę, a potem zamieszkała w kolejowym budynku.

– Zaczynałam na zwrotnicy, ale później przenieśli mnie do kasy – opowiada. – A małżonek ruchem dyrygował, za dyżurnego robił, znaczy. Pracowało nas tutaj jakieś szesnaście osób.

Uroczy dworzec tu był, chociaż dziś jego piękno trudno dostrzec. Czerwoną poniemiecką cegłę w całej swojej nadniszczonej okazałości obejrzeć można po uprzednim przedarciu się przez chaszcze. Ponoć kiedyś były tu piękne rabaty, ale trudno to sobie wyobrazić. Pozostaje wierzyć mieszkańcom na słowo.

Przez wybite okna można dostrzec relikty przeszłości – porozrzucane stare dokumenty kolejowe, zdezelowaną wagę towarową i butelki po wódce.
Te ostatnie raczej współczesne, bo z akcyzą.

– Pijaki melinę sobie tu robią, łobuzy przychodzą i niszczą, co tylko się da – utyskuje Banaszczykowa. – A wrocławskich kolei, które są właścicielem tego przybytku, doprosić się nie da o jakiś remont.

Kolej tłumaczy się brakiem pieniędzy. Jak wszyscy zresztą. Ale ludzie nie tracą nadziei. Podsłuchali gdzieś, że od jesieni kolej ma puścić tędy jakiś pociąg. Przydałby się, bo ciężko im się wydostać z Lipowej do miasta.

– Może jak napiszecie o nas w gazecie, to decydentom zmięknie serce i chociaż jeden kurs nam dadzą – uśmiecha się pani Weronika. – Autobusy tędy raz na ruski rok jeżdżą, więc nam, starym, co samochodów nie mają, tylko pedałować na rowerze pozostaje.

Źródło: Artykuł w NTO